Ponad tydzień minął od ślubu Młodszego, na który tak się odchudzałam. Tak. Inni by się chwalili, ja powiem jak jest. Schudłam! Tyle co planowałam. HA! O mateńko jak mi z tym dobrze. Teraz sztuka w tym, abym utrzymała tę wagę przynajmniej do zimy.
Najdziwniejsze w tym schudnięciu było to, iż cycki tylko nieznacznie się zmniejszyły. Wobec tego Małż w ogóle nie narzekał. W każdym bądź razie zmuszona byłam rozpruć dekolt ok. 2cm ( by zmieścić zawartość), co uczyniło ową suknię bardziej .... może nie wyzywającą, raczej ... skupiającą wzrok w tychże rejonach. Małż znów był zachwycony. Najbardziej zaskakujące było to, iż we wspomnianej sukni nie wystąpiłam na ślubie, tylko na poprawinach. Dnia pierwszego przyodziałam się w zupełnie inną, którą takoż zakupiłam na wspominanej wcześniej stronie. Była jeszcze ładniejsza... według mnie rzecz jasna. Córka z zięciem mi przyklasnęli, gdy ją założyłam. Ale gdy oblekłam się w TRZECIĄ!!... ŁOMATKO!!Tak,tak... była i trzecia, zakupiona tak jak pozostałe. Kosztowała śmieszne pieniądze, więc wiadomo... grzechem było nie kupić. Zgodnie orzekli, że muszę ją założyć jako pierwszą. Nie zgodziłam się. Do kościoła w sukni, tak widowiskowej? W życiu! Ksiądz by nie mógł się skupić ( taa... wiem... skromność to podstawa )
A propos skupienia księdza. Autentyk z życia wzięty.
Kościół. Ślub jeden za drugim. Czas na przysięgę. Ksiądz zapomniał, jak pan młody ma na imię. Nachyla się do delikwenta i pyta odsuwając mikrofon..( ponieważ siedzę w drugim rzędzie, jestem w centrum wydarzeń)
- Jak pan ma na imię?
Widzę jak młodzieniec blednie i spogląda błagalnie na kapłana. Ksiądz ponawia pytanie. Konsternacja. W końcu mężczyzna wyciąga ostrożnie dłoń po mikrofon, pomału przysuwa go do swoich ust i drżącym głosem odpowiada.
- Pan... ma.... na imię.......... Jezus.
Zapada cisza.
Ksiądz spogląda na przerażonego pana młodego i z uśmiechem ponawia pytanie, pokazując palcem na przepytywanego. Kolory wracają na lico delikwenta ..
- Dawid - odpowiada z niemałą ulgą.
Goście wybuchają śmiechem.
Dobra.Wracam do klu.
Może spróbuję opisać owe toalety?
Pierwsza, zgaszony róż w czarne kropeczki, jakby z siateczki. Pod spodem krótka halka. Jednakże owej krótkości nie widać, gdyż w siateczkowy materiał obficie spływa z tali do dołu ( z tyłu dłuższego, z przodu przed kolana ) Na dole całość wykończona falbanką. Góra gorsetowa z krótkimi rękawkami z tego samego materiału.
Druga, cappuccino ze złotymi refleksami. Cała z koronki. Góra gorsetowa obszyta koronką, aż pod szyję, dekolt łódka, bardzo króciutkie, marszczone rękawki. Długość za kolana. Pod spodem cztery halki, co czyni sukienkę, na wzór modnych z lat sześćdziesiątych.
Trzecia, różowa, cekinowa, długa. W kształcie rybki. Zamiast rękawów sznureczki drobniutkich koralików, opływających ramiona. Wyglądałam w niej tak... WAWAWUUUUUM!
Ostatnią postanowiłam założyć podczas tańców. Małż co prawda widział, jak przyszywam do niej obluzowane guziczki, ale jak w niej wyglądam, to już nie. I dobrze! Bo podczas tzw. " wejścia " cały nasz stół ( 20 osób) zrobił taki aplauz, że aż się zaczerwieniłam, a Małż zbierał szczękę z podłogi. Powiedział, że wyglądam jak milion dolarów. Osobiście to czułam się jak DWA miliony.
I to by było na tyle, w kwestii sukienkowej.
Dzień przed weselem przyjechała rodzinka z Czech. Wieczorem zorganizowaliśmy grilla. Było baaaardzo wesoło. Język czeski jest tak śmieszny, że doprawdy nie trzeba dużo wypić, by śmiać się do łez. W trakcie imprezy, Małż poszedł z Honzą ( mężem mojej czeskiej siostry) do sklepu po fajki, a reszta rodzinki też wypaliła coś.... może jakąś czeską kocimiętkę?... kto to wie? W każdym bądź razie, po tym fakcie, zrobiło się o niebo weselej. Nie podejrzewałam, że można, aż tak śmiać się ze słowa " gałąź" po polsku/ Czesi... po czesku "jakośtam"/ Polacy. A już jak dowiedzieliśmy się, jak jest po czesku zakonnica, to osobiście ległam skręcona ze śmiechu ,w bluszczu. Po powrocie Małż był przekonany, ze nastukałam się jak szpadel. Nie wyprowadzałam go z błędu, bo lepsze to, niż ... wiadomo. Boszszszsz... czy ja naprawdę publicznie o TYM napisałam?
W dzień wesela, już o 9 -tej byłam uczesana przez lokalną fryzjerkę, więc na spokojnie. Nie to co na weselu u córki. Potem nakładanie twarzy i sesja fotograficzna z Młodym. Pogoda śliczna, więc mam nadzieję i zdjęcia będą równie śliczne. Do Młodej jechaliśmy prawie dwie godziny. Klima działała, więc twarz nie spłynęła. W domu narzeczonej pobłogosławiliśmy Młodą Parę i heja do kościoła. Msza minęła w trymiga, bo już w blokach startowych czekała następna para. Byłam tak głodna, że na widok wielkiego zdjęcia z pokrojonym bochenkiem chleba ( wystrój kościoła nawiązywał do Pierwszej Komunii świętej, którą dzieci przyjmowali tego dnia ) burczało mi w brzuchu. Bałam się, że syn zemdleję, ale gdzie tam. Uśmiechnięty od ucha do ucha... kocimiętka?... czyżby?... Na przysiędze zamiast " Biorę ciebie Beato " powiedział " Biorę SOBIE ciebie Beato" co nie uszło uwadze zgromadzonych gości. Dosłownie DOKRĘCENIE obrączki na palec narzeczonej, kiedy krążek nie chciał dać się wcisnąć, również było szeroko komentowane w kuluarach.
Aha. Muszę jeszcze opisać jedną rzecz. Taniec rodziców, tuż po podziękowaniach. Może to ta suknia, tak podziałała, a może coś innego, pojęcia nie mam. Ale tańczyliśmy z Małżem jak nigdy. Jemu nie plątały się nogi, mnie nie kręciło w głowie. Walc w naszym wykonaniu wyglądał jak z "Tańca z gwiazdami" A przecież mój małżonek w ogóle nie potrafił tańczyć walca. Nigdy!
Na poprawinach dowiedziałam się, że wszyscy goście byli przekonani, iż uczęszczaliśmy do szkoły tańca. A jaka kolejka pań ustawiała się, by zatańczyć z moim Maserakiem.... ohoooohoooo.
Miał chłopina rwanie jak nigdy.
Hymmm... czy ja przypadkiem nie powinnam być wówczas zazdrosna?
Ach jak ja lubię czytać takie ślubne opowieści. Gratulacje dla Wszystkich. Dla Wszystkich a Tobie wielu podobnych chwil tryumfów. Całusy
OdpowiedzUsuńLuciu, jak tylko będę miała jakieś sensowne zdjęcie, to się pochwalę na Centralnym :D Bo jak nie teraz, to kiedy? Serdeczności :*
OdpowiedzUsuńŚwietny dowcip, Jezus rozwalił system!
OdpowiedzUsuńJa miałam dwie kreacje, ale drugiej nie użyłam, bo poprawiny w ogrodzie były i kiecka nie przydała się.
Zazdrosna? Nie, raczej dumna!
Gratulacje i szczęścia młodym!
jotka
Jotko, dziękuję w imieniu młodych. Masz rację, duma to lepsze niż zazdrość :)
Usuń