No i stało się. 14.09 zostałam TE ŚCIO WĄ. Taaaaaaa... teraz wszystkie dowcipy o "mamuśkach" będę brała dzielnie na klatę.
Czas
przed, w trakcie, i po... był tak intensywny, że dziś patrząc wstecz,
nie wierzę, że to wszystko JUŻ za mną. I bardzo dobrze, bo drugi raz bym
chyba tego nie przeżyła.
No i muszę spisać na łamach wszystko,
co jeszcze nie umknęło z mojej pamięci. A było tyyyyyyyle tego, że to
będzie mega wyzwanie. Zróbcie sobie kawkę już teraz, bo przerwy na
reklamy nie będzie.
No to jedziem z tym koksem.
Trzy dni przed weselem zaczęli zjeżdżać goście.
W
środę przybyli narzeczeni, którzy organizując przyjęcie weselne na swój
koszt ( choroba męża oraz rozbudowa domu pochłonęła wszystkie
oszczędności) i osobiście dopinając wszystkiego, mieli mega dużo
załatwiania. A ile nerwów ich to kosztowało... szkoda gadać.
Spotkanie
z D. J było odkładane przez wynajętego, kilkakrotnie. Młodzi już nawet
szykowali play listę, by mieć jakieś wyjście awaryjne. Do spotkania
doszło dwa dni przed przyjęciem. Do ostatniej chwili, wszyscy mieli
obawę, czy beztroski chłopak poradzi z poprowadzeniem imprezy.
Przyznam szczerze, warto było obgryzać paznokcie z niepokoju. Prowadzący
dał z siebie 100... a nawet 200 procent. Wszyscy byli zszokowani jego
błyskotliwością, humorem, wyczuciem muzyki oraz pamięcią . Pamiętał
imiona wszystkich poznanych gości ... co prawda tylko, a może AŻ
siedemdziesięciu, ale jednak. W kuluarach snuto domysły... albo ma Aspergera... albo bierze dopalacze. Większości była za tą drugą opcją.
Wizyta
swatów w czwartek przebiegła w dość sympatycznej atmosferze. Co prawda
nie trafiłam z zupą z krewetek, bo Margaret nie lubi owoców morza, lecz
schabowy zapiekany z pieczarkami i serem, był pochłonięty przez Krisa w
oka mgnieniu, a sałatka z serem pleśniowym z figami przypadła do gustu głównie przyszłemu zięciowi.
Ooooo matkooooo... nie napisałam wcześniej, iż moi
swaci przybyli na Podlasie z zachodniej Polski, Co za niedopatrzenie,
wszak moglibyście pomyśleć, iż mój zięć to jakiś obcokrajowiec, a oni
tak po prostu zwracają się do siebie.
Piątek poświęciłam
na przygotowywianie posiłków dla stada gości, którzy jeszcze nie
przybyli, lecz mieli zawitać w sobotę. Rodzina z Czech, oczekiwana w
piątkowe południe na peronie, nie przyjechała pociągiem, lecz własnym
autem, późnym wieczorem. Cóż. Niepoinformowanie nas o takiej formie
podróży, było niczym w porównaniu z tym, co moja czeska siostrzyczka,
odwaliła podczas odjazdu. Otóż, wraz z mężem i nastoletnim synem,
wyruszyli w podróż powrotną, w poniedziałkowy poranek ( jeszcze leżeliśmy w łóżkach) niczym jacyś
rodowici angole. O ósmej rano usłyszałam trzaśnięcie drzwi wyjściowych i
tyle ich widziałam. Dobrze, że po drodze zajechali do mojego tatusia...
by się pożegnać... psiamać.. Zadzwoniłam i
opieprzyłam . Wrócili.Wyjechali po śniadaniu najedzeni i wyściskani
przez wszystkich pozostających.
Wróćmy jednak do piątkowego
popołudnia, podczas którego, całą młodzież zgromadzoną w naszym salonie,
pochłonęła praca nad tworzeniem kolorowych fascynatorów. Doprawdy,
kreatywność domorosłych twórców opasek na głowy, powalała na kolana.Im
dziwniejsze upięcie, tym większe budziło uznanie. Prawie wszyscy dobrze
się bawili. Prawie, bo mój Małż zniesmaczony takim pomysłem, twierdził,
iż owe ozdoby nadają się wyłącznie na marsz lgbt i on tego nie
zaakceptuje. Ku zgorszeniu mego " naburmuszonego Dyzia" wybrałam sobie
krwisto czerwony kwiat z dumnie sterczącymi piórami tego samego koloru.
Nieeeeee noooooo. Zdaję sobie sprawę, iż ciągle jeszcze ma chore serce i
nie może się denerwować. Oj zła żona, oj zła.Ale naboga no! Nie może
terroryzować całej rodziny... bo coś mu nie pasi.
Około 21.30
młodzież pojechała stroić salę. Wrócili po 24 załamani. Wszystko było
nie tak. O takim obrocie sprawy dowiedzieliśmy się dużo wcześniej. Otóż
Margaret zawitała do nas po powrocie stamtąd, nawalona jak stodoła,
sfochana jak mój Dyzio, wyproszona przez syna, gdyż wylazła z niej
dyktatura w wersji hard. Małż był wniebowzięty. W końcu znalazł kogoś, z
kim mógł ponarzekać na Młodych w stereo.
W sobotni poranek Małż wypalił córce, że ... - Albo on, albo fascynatory !
Ze
łzami w oczach, postawiła na swoim. No cóż. Chciałabym napisać " Ma to
po mamie" , ale doprawdy jestem daleko w tyle z taką asertywnością.
Około
9 tej przybyła bardzo sympatyczna makijażystka, która uczyniła nas pięknymi. Najpierw Margaret, potem ja zasiadłam przed cudotwórczynią. Odmłodziła mnie tak dobrze, iż fotograf, który widział mnie pierwszy raz w życiu, wziął mnie za siostrę Panny Młodej. W tym samym momencie pokochałam tego brodatego gówniarza.
Po nałożeniu twarzy
pojechaliśmy do fryzjerki, która właśnie kończyła układać włosy mojej
córki. Dziś wiem, że mądrzej byłoby wybrać salon w pobliżu domu, a
nie oddalony o 30 kilometrów, które to musieliśmy pokonać w 30 minut, co
było karkołomnym wyzwaniem, bo każde światła w mieście były nasze... w
sensie, czerwone światło stopowało nas dokumentnie. Ostatnie 10 km
pokonałam niczym Kubica. Do wyjazdu do kościoła, zostało tylko osiem minut.
Dom pełen obcych ludzi. Wszyscy w blokach startowych, a ja jeszcze w
dresach. Wskoczyłam w suknię, złapałam za krzyż i poleciałam
pobłogosławić młodych.
Podróż do sanktuarium oddalonym o 30 km.
od naszego sioła, znów odbyła się z prędkością światła, bo Młoda dostała
cynk, iż w kościele wszystkie słoneczniki, którymi florystka ubrała
ołtarz w piątkowe popołudnie, zdechły.Wraz z partnerką starszej druhny,
wyprzedziliśmy orszak ślubny, by powyciągać zwiędłe kwiaty. Na miejscu
okazało się, iż musimy również pozapalać świeczki w latarenkach.
Zdążyłyśmy tuż przed wejściem Pary Młodej.
Po wszystkim
szybciutko złożyliśmy życzenia i znów przyciskając gaz do dechy,
popędziliśmy w kierunku karczmy, w której miało się odbyć przyjęcie, by
powitać Nowożeńców chlebem i solą.
Łudziłam się, iż w końcu
odetchnę, ale gdzie tam. Obsługa postawiła za mało nakryć i świadek,
czyli brat Panny Młodej , nie miał gdzie usiąść. Podobno winietka spadła
Po interwencji syn mógł zająć miejsce obok siostry.
Pierwszy
taniec, do muzyki z filmu " Zapach kobiety", odbył się z niejakim
poślizgiem, gdyż wraz z Małżem i Margaret wróciliśmy pędem do domu...
bagatela 20 km... by odnaleźć zaginioną sukienkę, w której Młoda miała
zatańczyć . Okazało się bowiem, że miast białej sukni z głębokim
rozcięciem na nogę... wiadomo, tango rządzi się swoimi prawami... w
pokrowcu znajdowała się granatowa sukienka Teściowej.
Kiedy wróciliśmy goście wywijali równo na dechach. Pierwszy taniec był Pierwszym,, w Kolejnej Dziesiątce.
Około
22. 30 Małż wylazł ze skorupy, w której pielęgnował swoją złość
dotyczącą fascynatorów. Wcześniej zakazał mi, odzywać się do niego, bo
córka włożyła na moją głowę ową ozdobę, a ja jej nie zdjęłam na wyraźne
ŻĄDANIE. Dopiero gdy zobaczył, iż nawet Margaret i Kris balują z "
kością niezgody" na głowach,złożył broń. Na szczęście nie czekałam, aż
mu przejdzie i tańczyłam maratony z kolejnymi partnerami, wogle nie
patrząc na naburmuszonego Małża.
Podziękowania rodzicom były bardzo wzruszające. Obie strony dostały po wielkim słoju, w którym rosły kaktusy wielkiej urody. Prócz tego obdarowani zostaliśmy kartami podarunkowymi na znaczną sumę. Już ostrzę pazurki na szaleństwo zakupowe.
Wesołe oczepiny wyłoniły nową
Parę Młodą. Dziwnym trafem... zupełnie przypadkiem rzecz jasna...
ostatnią z odcinanych wstążek, przywiązanych do bukietu,była wstążka
dziewczyny świadka, a kluczyk do klatki, w której znajdował się krawat,
wyciągnął z woreczka nikt inny, jak właśnie świadek.
Jak oni to zrobili... pojęcia nie mam.
Pojęcia
również nie mam jak dotrwałam do szóstej, bo o tej godzinie wreszcie
zbliżałam głowę do poduszki we własnym łóżku, zasypiając momentalnie.
Na całe trzy godziny, wszak czekały mnie jeszcze Poprawiny.
Ale to materiał na kolejny wpis.
"Wtedy dopiero warto brać się za pisanie, jeśli mamy odwagę napisać to, czego nie mielibyśmy odwagi powiedzieć" Emil Cioran.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ostatnio na tapecie
tu grzeliście ławę najczęściej
-
Kolejne urodziny przeleciały mi przed oczami jak sen złoty. Uściski, czekoladki i kwiaty od syna, od synowej śliczny hand made z kotkami uło...
Etykiety
sanatorium
problemy
wycieczka
podróż
zabawa
budowa
kolega
morze
praca
wyjazd
auto
blog
dylematy
ksiądz
mąż
przygoda
rehabilitacja
tańce
wesele
wizyta
Konstancja
argumenty
blondynki
cud
dom
fachowcy
integracja
koleżanka
majster
narodziny
ogród
pamięć
początek
powrót
pragnienie
propozycja
rocznica
rodzina
siostry
spostrzegawczość
sprzątanie
syn
urodziny
urzędnik
wnuczęta
zakupy
zaskoczenie
zguba
święto
życzenia
Małż
Nowy Rok plan przygoda ogień
apel awaria wycieczka morze koncert
auto awaria holowanie sąsiad
auto zakup akademia babcia
autobus
awaria
bal
bank
bociek
bunt
cel
choroba
cmentarz
dach
demencja
deszcz
działanie
egoista
film
folklor
goście
gra
gwara
góra
głos
higiena
historia
imieniny
informacja.
irytacja życie rodzinne spokój
jazda
kazanie
kelnerka
kierat
kieszonka
klucze
kobieta
koledzy
koleżanki
kolęda
komplement
komórka kolega podejrzenia
kwiaty
kłótnia
lód
marzenia
masaż
matka
metoda
miłość
mężczyzna
nerwy
niespodzianka
nowe miejsce
nowy sprzęt
odchudzanie święto zaskoczenie mąż
odcinki
odwyk uzależnienie słodycze
ognisko
pieszczoty
plaża
podarki
pogoda operator sms córka poród Anioł
pomoc
pomyłka
porządek sukienka pułapka ratunek
postanowienie
pozytywne postrzeganie świata
pośpiech
prezent
prośby
przebranie
przedwiośnie
przemyślenia
przeprosiny
przyjazd
pytania
radość
relacja
remont
rocznica śnieg zaskoczenie tajemnica proboszcz
rozmowy
rozterki
rubikon
rysa
sanatorium koleżanki
sanatorium masażysta pogoda fajfy flirt
schemat
siostry rodzina relaks blokada
spełnienie
spowiedź
strata
synowie
szał
szczęście
szwagierka
słońce pole truskawki pielenie opalanie.
tatuś
teleporada zdrowie lekarz zdumienie cud
teściowa śmierć rocznica
torebka
troska
tęsknota
uraz.
wesele goście suknia zabawa
wróżba
wspomnienia
wspomnienia sylwester święta
wycieczka morze szaleństwo
wyobraźnia
zakochani
zakupy ekologia wesele
zdjęcia
zdrowie
zima
zmiany
znajomy
zęby
złość bezradność zdumienie
ściana
śmieci
śniadanie
święta
święta prezenty zaskoczenie radość
święta wypieki foremki wzrok komórka zaskoczenie
A teraz wypada napisać. " I żyli długo i szczęśliwie". czekam na relacje z poprawin. Nie wierzę, że bylo nudno... nie u Ciebie. Buziaki
OdpowiedzUsuńLuciu :) jestem przekonana, że tak będzie.. a co! Dziś nic nie pociągnę Poprawin, bo Małż mnie wyprowadził z równowagi i teraz nie mam ochoty na nic:( Ściskam :*
Usuń