Wracam jak syn marnotrawny. Nie miałam serca do pisania. Nie miałam serca do odwiedzania znajomych blogów. Dlatego też wyszłam po angielsku. Dodatkowo bałam się, iż zostanę " namierzona" i " odkryta" przez kogoś, kto nie powinien wiedzieć o mnie więcej, niż mu powiedziałam .
Może w końcu wrócę z zatoki na szersze, blogowe łamy? Kto wie? Póki co, pozostanę tu, gdzie jestem. Tak czuję się bezpieczniej.
W ciągu ostatnich miesięcy całe moje życie stanęło na głowie i fiknęło koziołka. Już, już myślałam, iż w końcu wstanie na nogi, ale gdzie tam. Kolejny fikołek do tyłu. Ale jak to mówią, nigdy nie ma tak źle, że nie mogło by być gorzej. Wychodząc z tego założenia, ciągle jeszcze staram się myśleć pozytywnie.
Choć przyznam szczerze, łatwo nie jest.
Kolejny Post przyniósł ze sobą tak znane mi wyrzeczenie.Nie jem mięsa. Hym... nigdy nie byłam jakimś specjalnym mięsożercą, więc może takie zaprzestanie, to żadne poświęcenie? Ile to już lat? Dziewięć? I za każdym razem ta sama intencja... " Za trzeźwość w rodzinie"
Małż od początku wiedział. Jednak nie brał tego do siebie. Żartowałam niejednokrotnie, iż mąż to nie rodzina, bo trójka moich dorosłych dzieci stroniła od trunków, a Małż ciągle nadrabiał za wszystkich.
Ostatni rok był wyjątkowo stresujący. Zmaganie się z fachowcami różnego kalibru, podczas rozbudowy domu, dobiło Małża doszczętnie. Dosłownie. Jak wracał po kilku tygodniowej nieobecności, nie trzeźwiał. Prawie trzydzieści lat toczyłam niełatwą walkę z jego nałogiem, a w ostatnim roku złożyłam broń.
Patrzyłam bezradnie na jego pożółkłą cerę, opuchnięte ciało i coraz dłuższy bezdech podczas snu.
I oto stał się "cud"
Małż wylądował w szpitalu. Wątroba, tarczyca, serce. Wszystko wycieńczone latami nadużywania procentów i palenia dwóch paczek papierosów dziennie. Całkowity zakaz picia. O ile chce jeszcze pożyć. Okazało się, że chce.
Od pół roku nie wypił ani grama. Siedzi na zwolnieniu zły na cały świat. Budowa rozbebrana a cały ciężar utrzymania chorego Małża spadł na mnie.
Teraz wołam niemo patrząc w niebo ..- Bogu, litości... doprawdy nie o to mi chodziło!
Taaaaa. Mówią ... -Mądra blondynka jak posiwieje.
Nie pozostaje mi nic innego, jak jaśniej precyzować swoje prośby. Choć przyznam szczerze, iż to wcale nie jest łatwe, o czym napiszę w kolejnym poście.
"Wtedy dopiero warto brać się za pisanie, jeśli mamy odwagę napisać to, czego nie mielibyśmy odwagi powiedzieć" Emil Cioran.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ostatnio na tapecie
tu grzeliście ławę najczęściej
-
Kolejne urodziny przeleciały mi przed oczami jak sen złoty. Uściski, czekoladki i kwiaty od syna, od synowej śliczny hand made z kotkami uło...
Etykiety
sanatorium
problemy
wycieczka
podróż
zabawa
budowa
kolega
morze
praca
wyjazd
auto
blog
dylematy
ksiądz
mąż
przygoda
rehabilitacja
tańce
wesele
wizyta
Konstancja
argumenty
blondynki
cud
dom
fachowcy
integracja
koleżanka
majster
narodziny
ogród
pamięć
początek
powrót
pragnienie
propozycja
rocznica
rodzina
siostry
spostrzegawczość
sprzątanie
syn
urodziny
urzędnik
wnuczęta
zakupy
zaskoczenie
zguba
święto
życzenia
Małż
Nowy Rok plan przygoda ogień
apel awaria wycieczka morze koncert
auto awaria holowanie sąsiad
auto zakup akademia babcia
autobus
awaria
bal
bank
bociek
bunt
cel
choroba
cmentarz
dach
demencja
deszcz
działanie
egoista
film
folklor
goście
gra
gwara
góra
głos
higiena
historia
imieniny
informacja.
irytacja życie rodzinne spokój
jazda
kazanie
kelnerka
kierat
kieszonka
klucze
kobieta
koledzy
koleżanki
kolęda
komplement
komórka kolega podejrzenia
kwiaty
kłótnia
lód
marzenia
masaż
matka
metoda
miłość
mężczyzna
nerwy
niespodzianka
nowe miejsce
nowy sprzęt
odchudzanie święto zaskoczenie mąż
odcinki
odwyk uzależnienie słodycze
ognisko
pieszczoty
plaża
podarki
pogoda operator sms córka poród Anioł
pomoc
pomyłka
porządek sukienka pułapka ratunek
postanowienie
pozytywne postrzeganie świata
pośpiech
prezent
prośby
przebranie
przedwiośnie
przemyślenia
przeprosiny
przyjazd
pytania
radość
relacja
remont
rocznica śnieg zaskoczenie tajemnica proboszcz
rozmowy
rozterki
rubikon
rysa
sanatorium koleżanki
sanatorium masażysta pogoda fajfy flirt
schemat
siostry rodzina relaks blokada
spełnienie
spowiedź
strata
synowie
szał
szczęście
szwagierka
słońce pole truskawki pielenie opalanie.
tatuś
teleporada zdrowie lekarz zdumienie cud
teściowa śmierć rocznica
torebka
troska
tęsknota
uraz.
wesele goście suknia zabawa
wróżba
wspomnienia
wspomnienia sylwester święta
wycieczka morze szaleństwo
wyobraźnia
zakochani
zakupy ekologia wesele
zdjęcia
zdrowie
zima
zmiany
znajomy
zęby
złość bezradność zdumienie
ściana
śmieci
śniadanie
święta
święta prezenty zaskoczenie radość
święta wypieki foremki wzrok komórka zaskoczenie
Tak czasami taka walka z wiatrakami wykończy najsilniejszego. Ja tocze podobną. I też powoli rezygnuje. A o Tobie myślałam kilka dni temu w temacie bociana na kominie siedzacego. Co to oznacza. Trzymaj się i mysl że jest nas sporo z podobnymi tematami. Całuję G7
OdpowiedzUsuńLuciu, przecież wiem, że inni to nawet mają gorzej i nie powinnam narzekać, ale wiesz... czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi ;) Ściskam :*
UsuńA w temacie bociana wypowiem się szerzej w następnym wpisie ;)
OdpowiedzUsuńWypowiedz się proszę bo muszę skonfrontować usłyszaną wróżbę. Straszną zresztą. Że grozi mi zamążpójście.😄:*
OdpowiedzUsuńSkoro ciąża Ci nie grozi, to pozostaje zamążpójście :D sorki :D
UsuńOj to nie łatwo! Jest chyba takie chińskie przysłowie: "Uważaj o czym marzysz" ale pozostaje nadzieja, że twój małż się podniesie i bez nałogu odzyska chęci do życia i..pracy :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się!