Święta zbliżają się w podskokach, a ja również w podskokach podążam do nowej pracy. A tak! U schyłku mego życia zawodowego rozpoczęłam pracę NA E TA CIE W BU DŻE TÓW CE !!! Traaaaalalalala!! Jaram się co nie. Wszak lepiej późno, niż później.
Radość moja jest wprost proporcjonalna do trudności, jakie musiałam pokonać, aby nawiązać odpowiednie znajomości, które okazały się pomocne w przejściu przez sito eliminacji, ( no co? ... czasy się zmieniają, a plecy zawsze się przydają) zdobyć doświadczenie na podobnym stanowisku w innym oddziale, powalić błyskotliwością podczas rozmowy kwalifikacyjnej i ... oto jestem!
Fakt. Trochę TO trwało, ale oj tam. Grunt, że dotarłam do mety... znaczy do etatu, bo meta to raczej przejście na emeryturę, a ja póki co dłuuuugooooo nie zamierzam się na nią udawać. No bo to jest tak. Nowe koleżanki, które pracują lata całe, pragną tego, od czego ja się odżegnuję. One jednak są już wypalone, a ja napalona.
Poza tym, to ciągle coś się dzieje.
Wjechałam na ambicję Małża, i oto postanowił SAM wybudować altanę. Nie podejrzewałam, że aż tak się zaangażuje. Znamienną rolę odegrał tutaj wujek Google, bo najsamwpierw wyszukał " budowanie altany" a tam jak wiadomo, wszystko dzieje się błyskawicznie i bezproblemowo.
Muszę nadmienić, iż mój Małż ma pamięć rybki akwariowej. Usilnie stara się nie pamiętać o swoich, nie tak bardzo odległych, porażkach. Jednakże od przypominania, ma mnie. Bo mężczyzna najlepiej wszystko widzi, gdy kobieta powie mu, co on tam widzi.
- Kotuś, pamiętasz jak napaliłeś się na budowanie studni?- przypominam.
- No i co? Przecież mamy studnie - stwierdza.
- No wiem. Ale czy pamiętasz, że zanim ją Grzesiek wykopał koparką, naściągałeś stertę, świdrów ręcznych, przedłużek, podkładek, nasadek i Bóg wie czego, próbując wykopać studnię ręcznie? - pytam.
- No i co z tego?- odpowiada pytaniem, na pytanie.
- A to z tego, że pamiętam bardzo dobrze, ile nerwów to kopanie cię kosztowało. I że ciągle miałeś nadzieję, iż się przekopiesz przez glinę, to tryśnie źródełko? A przecież mówiłam ci, że trzeba kopać tam gdzie rośnie czeremcha, bo dwadzieścia lat temu, była tam studnia, zanim ją zasypałeś.
- Tamto miejsce nie było odpowiednie - stwierdził.
- Może i nie było, ale kopie się tam, gdzie woda jest, a nie gdzie ci pasuje. Teraz mamy studnię sto pięćdziesiąt metrów od warzywnika i musimy używać dwóch pomp, by doprowadzić ją do zbiornika. A jest w niej woda tylko dlatego, że to najniższy punkt terenu i napełnia się po deszczu.
- Ale jest - kończy dyskusję.
Odpuszczam sobie przypominanie, ile kosztowały narzędzia do ręcznego kopania, koparka, betonowe kręgi oraz pompy.
A teraz zabrał się za altanę. Nakupił narzędzi. Nawet nie potrafię napisać jakich. Większość w sklepie, ale po cośtamcośtam jeździł, aż dwieście kilosów.
Jestem pewna, że gotowa altana kosztowała by o wiele mniej, jednakże nie tracę nadziei, że tym razem odniesie spektakularny sukces, wszak zwycięzców się nie osądza.