Wczoraj postanowiłam... od jutra ograniczam spożywanie tego, co idzie w dupę, a nie w cycki. Czyli wszystkie transy i inne oleje szczodrze dodawane do wszelakich smakołyków spożywanych podczas czasu na relaks, gdy oto z rozkoszą siorbię kawę bez cukru i zagryzam wafelkiem z cukrem. Ale że to odchudzanie miało zacząć się OD JUTRA, to polazłam do kuchni i usmażyłam sobie pestki w karmelu. Bo wszystko inne zostało skonsumowane, a mnie tak ssało, no tak ssało... że się nawpychałam tych pestek, aż mnie zemdliło. A rano dopadł mnie moralniak, i było nie halo.
Ech.... Muszę wreszcie sobie udowodnić, że jestem odporna na to uzależnienie i do świąt BN zrzucić przynajmniej 5 kg. Ostatnio wymarzoną cyfrę migającą na wadze widziałam w 2018 roku, po powrocie z sanatorium. Wiem że nie będzie łatwo, bo jednak tam to każdego wieczoru uskuteczniałam spalanie tłuszczu w tańcu, a teraz co, siedzę i uskuteczniam rozmnażanie komórek tłuszczowych.
Dziś wyszłam z domu i zajęłam się sprzątaniem pomieszczeń gospodarczych ( czyt. komórek ), więc nie myślałam o słodyczach. Ale teraz siedzę i nie mogę zapomnieć o drożdżówce, którą dopiero co odkryłam w lodówce, w szufladzie z warzywami. Gdyby Małż był w domu, to bym go nią nakarmiła i miałabym z głowy... a tak... kusi jak cholera.
Nosz.... wamać... Oddam bułkę kotom, bo zwariuje.
Problem mi znany z autopsji. Zjem ostatnią czekoladkę wiśnie w likierze. I wiecej nie kupię 3 kg to w górę to na swoje miejsce. Uściski
OdpowiedzUsuńKochana, kto nie ma TEGO problemu niech podniesie rękę :D Tłumów nie widzę ;) Pozdrawiam :)
Usuń