Normalnie głupio mi teraz jak niewiemco. Oto doceniliście maestrie moich jęków w ostatnim wpisie... że spóźniona wegetacja, że zimno i wogle... a tu taaaaadaaaammm. Pięć dni minęło i upały takie, że moje koty przychodzą do domu, nie aby się najeść, lecz by się ochłodzić na zimnej posadzce. Osobiście również popylam bez paputków i jest mi tak dobrze. Szczególnie teraz, gdy zaliczyłam pielenie truskawek.
Z truskawkami było tak. Jesienią ubiegłego roku, posadziłam je, tuż za budynkiem gospodarczym, zwanym chlewkiem... wszak jesteśmy na wsi, więc nie ma co silić się na ubarwianie. No i za tym właśnie chlewkiem, pierwotnie był ugór...tzn. prócz zielska nic nie rosło. No to sobie zaplanowaliśmy z Małżem, że posadzimy tam truskawki, by dajmy na to, mieć świeże do szampana... żart taki. No.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Ziemia została należycie odchwaszczona, zorana i zasadzona sadzonkami przywiezionymi od kolegi Małża. No powiem szczerze, pięknie to wszystko się prezentowało. Jesienią. Potem przyszła zima, no i w końcu wiosna, oraz pora na to, bym zagłębiła się w owe rejony, tak z czystej ciekawości.
Powiem tak, niby wszystko jeszcze pomalutku budziło się do życia, ale nie za chlewikiem. Nie wiem, czy pod śniegiem możliwy jest wzrost czegokolwiek, ale jak zobaczyłam to co zobaczyłam, to padłam bez ducha na kolana... przesadzam, ale no.. Zielsko rozprzestrzeniło się tak, że PSIAŻESZKREFMAĆ!!
Co prawda trzeba przyznać, iż zielsko było pięknego koloru... takiego szafirowego... i delikatnie falowało na wietrze. I pewnie by mnie to zachwyciło o wiele bardziej, ale przecież wiedziałam, że gdzieś tam w tym gąszczu krzaczki truskawek wołają o ratunek. Wabiona syrenim śpiewem owych krzaczków, ruszyłam z motyką. Cztery godziny minęło w trymiga. No z grubsza było ogarnięte. Ale przecież "z grubsza" to o wiele za mało. Wobec tego dziś znów spędziłam czarowne trzy godziny na motykowaniu. Ale po kij o tym piszę? Wszak co to kogo obchodzi? Otóż. Piszę to po to, bym za rok mogła wrócić do tego wpisu, by przypomnieć, o jakiej porze po raz pierwszy tak się zjarałam? Bo każdego roku to czynię, więc tradycji ma stać się zadość.
Teraz siedzę bez stanika i czuję jak tiszert bawełniany ociera mi skórę pleców. Pleców w kolorze czerwień truskawkowa.
A jakże by inaczej.
Ale jak zbrazowiejesz, to docenisz truskawki. Ja chętnie bym trochę za chlewkiem spędziła.
OdpowiedzUsuńNiestety tylko spacery, ale może zaczerwienie się nad morzem. Plan taki mam. Informuj o plantacji truskawkowej.Usciski
Luciu,mam nadzieję,że jednak skóra nie będzie schodzić.Co do plantacji... mogłabym zrobić fotkę przed i po, lecz tak z rozpędu nie uczyniłam, nad czym boleję, bo zaiste byłoby się czym chwalić... znaczy wykonaną robotą, bo truskawki mają po dwa listki :D Zaciskam kciuki oby Twój plan się ziścił :*
UsuńNo ja współczuję. Majowe słońce fajne, ale czerwień truskawki na plecach boli. Pantenol wklepuj. Może nie wyliniejesz :)
OdpowiedzUsuńJotko, niestety nie ma kto mi go wklepać :(
UsuńA Małż gdzie? Ja go polubiłam, bo jakoś do mojego podobny ;)
UsuńAnno, Małż wyjechany :) Wraca na łykłykendy, coby się odstresować w domowych pieleszach.
UsuńZnam ten ból, ale co napieliłaś i kalorie spaliłaś to twoje!
OdpowiedzUsuńPodziwiam wytrwałość w pracach ziemnych :-)
jotka
No popatrz, nie pomyślałam o tym. Spalone plecy mocno przysłoniły mi spalone kalorie :D Już mi lepiej!
UsuńSama sobie jesteś winna, Acomi! Już Jonasz Kofta śpiewał "Pamiętajcie o ogrodach"! Choćby nawet za chlewikiem były...
OdpowiedzUsuńokłady z truskawek być może pomogą.
OdpowiedzUsuńa nawet jeśli nie pomogą to w godziwym towarzystwie dadzą trochę radości. wystarczająco, by na zapomnieć o bawełnianej bluzeczce.
Za to poświęcenie truskawki powinny obrodzić jak należy:))) Wesoło tu u Ciebie i fajnie się czyta.. Będę wpadać:) Pozdrawiaki:)
OdpowiedzUsuńI jak tam szampan z truskawkami?
OdpowiedzUsuńWiesz... jakoś się nie złożyło. A jak się złożyło, to już truskawek nie było :D
Usuń