No nie da się nie być monotematyczną, no nie da. Dziś znów będzie o moim Małżu. Jak ktoś ma dość, niech oddali się w podskokach. Trudno.
Gorączka przedświąteczna w pełnej okazałości. Kuchnia jawi się jak pobojowisko, choć staram się na bieżąco ogarniać co się da. Małż ze starszym synem wyrabia się w naszym lesie, ścinając tzw. suszki ( bo jak się nie sprząta to można zapłacić mandat... no wiem... rozbój w biały dzień )W tak zwanym międzyczasie łapię za koszyczek i jadę do kościoła. Wracam. Małż już w domu rozłożony na kanapie w pozycji " ave Cezar". Na stoliku paruje świeżo zaparzona kawa, obok na paterze słuszna porcja domowych wafli polanych czekolad@ .
Doprawdy, mądrość życiowa nabyta przez lata doprowadziła do tego, że określenie " zostaw, to na święta" w naszej rodzinie nie funkcjonuje.
Siadam obok i udaję zainteresowanie tym, ile drzew ścieli, ile złożyli na sztabel i takie tam, żeby później nie twierdził, że niczym się nie interesuje. On odwzajemnia mi się tym samym.Jakie ciasto upiekłam, jakie jeszcze będę piec i takie tam, żebym później nie twierdziła, że w ogóle przygotowania do świ@t go nie obchodzą. No tak. Po tylu latach małżeństwa udało nam się wypracować siaki taki małżeński bon- ton.
- Upiekłam babkę drożdżową - oznajmiam. - Trochę mi się zjarała, bo piekłam ją w silikonowej formie- tłumaczę. - Jednak lepsze są blaszane - stwierdzam.
- A to ciasto białe? - pyta.
- Jakie białe?- zastanawiam się głośno.
- No te co stoi na stole. Taka babka jakby z galaretki - ciągnie dalej.
- Z galaretki?- baranieje zupełnie.
- No przecież dotykałem palcem to wiem - przekonuje.
- Matkobosko... nie robiłam żadnego z galaretk@- tłumaczę zdumiona coraz bardziej .
No dobra, miałam robić panna cottę, ale nie miałam laski wanilii. Małż znów pojechał po zakupy, i zrezygnowałam z owej laski, bo wyobraźni mi zabrakło w kwestii, co by on tym razem przywiózł ze spożywczaka... może jakąś młodą ekspedientkę.
Lecę więc do kuchni, by się przekonać o tym, o czym nie mam pojęcia. Z salonu dobiega mnie jeszcze wołanie Małża.
- Miałem sobie ukroić porcyjkę, ale tak ładnie wyglądała, więc pomyślałem, że ty to zrobisz bardziej fachowo.
Patrzę na stół i oczom nie wierzę.
-Ja pierdole - chciało by się rzec, się się rzecze. Foremka silikonowa z Biedry rozwaliła system.
Aaaaaa... dobrze, że mi się przypomniała jeszcze jedna historia z Małżem i jego siadającym wzrokiem. Opiszę j@ bo... chcę ( proszę nie szukać głębszego podtekstu )Hymmm... a może o tym już pisałam? Ale nie wiem, a nie chce mi się grzebać w archiwum. Dobra. Wyłuszczam.
Onegdaj miałam komórkę nie zablokowaną. Akurat nie miałam nic do ukrycia. Dzwoni córka. Proszę by Małż odebrał, bo mam zajęte ręce. Rozmawiamy na głośniku. Potem kończy rozmowę. Widzę jednak,że ciągle jeszcze trzyma mój aparat w dłoni.Nic nie mówi, ale jego twarz dziwnie staje się coraz bledsza.
- Kutas. To jedno słowo pada z jego wyschniętych ust.
Pierwsza myśl... jakiś dowcipniś przysłał mi fotkę swego ptaka.
Mój drąży dalej.
- KTO-TO-JEST-KU-TAS?- wyraźnie akcentuje każdą sylabę podtykając mi komórkę pod nos.
- Uffff... to nie zdjęcie - uspokajam się w myślach.
- Jaki kutas? - pytam spokojnie.
- No to ja się pytam jaki? W spisie telefonów masz go zapisanego. Nawet dziś z nim rozmawiałaś - syczy.
- Dziś. Matko. Dziś rozmawialiśmy tylko z córk@. A wcześniej dzwoniłam do ciebie- tłumaczę, sięgając po komórkę.
Przeglądam listę połączeń, lecz nie znajduję kutasa. Patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem, Normalnie Chyłka - Kastracja.
- O co ci chodzi, bo dalej nie rozumiem - patrzę w komórkę jak sroka w gnat.
- Nie udawaj durnia. O proszę. Kutas jak wół- pokazuje palcem.
Pod jego paluszkiem dostrzegam określenie, jakim zapisałam numer do swojego dociekliwego Małża.
" Kotuś"
No cóż. Każdy widzi to, co chce widzieć.
Teraz widnieje jako " Kobra"
Zaakceptował bez mrugnięcia.
Aha... proszę nie mieć kosmatych myśli. " Kobra" to jego ulubiony serial. No!
-
Kobra faktycznie rozpala wyobraźnię:-)
OdpowiedzUsuńBez okularów nie takie rzeczy się czytało, co chcesz?
Ale forma silikonowa rozwaliła system 10/10 :-)
I pewnie dlatego zaakceptował Kobrę. Nie dociekałam, więc mogę tylko się domyślać ;P
UsuńKobra to brzmi dumnie. Iście po męsku. A Kotuś...hmm. Do czytania trudne w telefonie. Buziam poświąteczne.
OdpowiedzUsuńWobec tego, jak to mówią, nie ma tego złego... ;) Ściskam :*
UsuńHahahaha...faktycznie rozwalacie system. Małżeński ;)
OdpowiedzUsuńAriadno, też mam takie wrażenie ;)
UsuńNo faktycznie, Kotuś nieco przypomina kutasa, ale Kobra chyba też (choć trochę inaczej)...
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę i pewnie dlatego Małż tak łatwo dał się przekonać do takiego określenia, uśmiechając się pod wąsem.
UsuńAleż się uśmiałam:)
OdpowiedzUsuńSwojsko, ulotnie, fantastycznie!
Pozdrawiam...
Odpozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
UsuńKurcze wez poplakalam sie ze smiechu z tego Kutasa. Maz powinien zmienic okulary skoro zamiast Kotus widzi Kut.. �������� Ale numer. Swietne te twoje posty.
OdpowiedzUsuńKasiu, on ma okulary,lecz ich nie używa, gdyż twierdzi, że widzi bardzo dobrze ;P
Usuń