No i przyszedł ten, na którego wszyscy, nawet najwięksi malkontenci czekali z nadzieją, bo podobno tak źle jak było, to już być nie może. Obyśmy nie przekonali się, że jednak MOŻE. Taaaa... jednak ci pozytywnie nastawieni ( czyt. naiwni) maj@ w życiu lepiej. Skromnie dodam, iż ja należę do takowych. W połowie ubiegłego roku, nakleiłam na główną ścianę w salonie napis...
Pozytywne myśli maj@ moc, która sprawia, że problemy znikają.
Przyznaję, iż musiałam to uczynić, bo jakoś te moje pozytywne przegięcie, zaczęło niebezpiecznie oscylować w drug@ stronę. Śmierć tatusia przechyliła na maksa moje nastawienie do świata. Choć nie zmarł na covid, to jednak jest jego ofiar@. Gdy zaczął gorączkować, żaden lekarz nie chciał przyjechać na wizytę. Przez trzy dni walczyliśmy ze skacz@c@ temperatur@. Potem był tak osłabiony, że nie potrafił utrzymać się na nogach. Patrzyłam bezradnie, jak z godziny na godzinę uchodzi z niego życie, a ja nie mogłam mu pomóc.Na teleporadzie dowiedziałam się, że tatuś ma mocznicę i trzeba natychmiast załatwić dializę. Udało się,lecz było zbyt późno. Zmarł w szpitalu 29 marca. Na pogrzebie nie mogło być więcej niż 5 osób. To co przeżyłam, jako jedyna córka, jest nie do opisania.
Ale życie toczy się dalej. Covid zbiera żniwo bez przerwy. Tuż po świętach zmarła moja 67 letnia sąsiadka, a trzy dni później jej 48 letni syn. Kolejni sąsiedzi w szpitalach. Czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę? Drżę o życie moich bliskich. Małża, któremu coraz częściej włącza się nieśmiertelność ( czyt. wzmożone spożywanie procentów i zagryzanie papierochami ), córki, która oczekuje dziecka, syna starszego, który wymiksował się z życia naszej rodziny, syna młodszego, który zaręczył się i zamieszkał z narzeczoną. O siebie też drżę, ale jakoś najmniej, doprawdy.
Dobra. Dość już tych drżeń.
Albo i nie. Napiszę jeszcze o jednym przypadku, gdy cała drżałam i płakałam, lecz zgoła z innego powodu.
Pierwszego dnia Nowego Roku postanowiliśmy z Małżem odwiedzić jego rodziców, by złożyć im życzenia. Małż wpadł na pomysł, abyśmy zabrali ze sobą głośnik i wchodząc do ich domu, włączyli z telefonu jakiś skoczny kawałek. Natomiast ja zaproponowałam, byśmy zabrali ze sobą również zimne ognie i odpalili je tuż przed wejściem. Najpierw jednak nie mogliśmy się zdecydować, jaki to ma być ten kawałek. Potem, czyj telefon jest głośniejszy, co przy naszych planach było dość istotne. Wszystko to ustalaliśmy w naszym aucie, pod domem teściów. Potem, gdy już wreszcie opuściliśmy zaparowany pojazd, z muzyk@ na maksa, mieliśmy niemałe problemy z odpaleniem zimnych ogni. Kiedy w końcu nam się udało, to piosenka się skończyła. Wobec tego znów straciliśmy trochę czasu, na ponownym jej odtworzeniu. Dobrze, że zimne ognie miały ok. 50 cm, bo by z kolei one zagasły. Muszę dodać, iż przez cały czas byliśmy obserwowani przez sąsiadów, bo nie dość, że nie mieliśmy maseczek, to w trakcie tych całych przygotowań, skręcaliśmy się ze śmiechu. Kiedy udało nam się wszytko zsynchronizować, , otworzyliśmy bramkę i ostro ruszyliśmy w kierunku werandy, na której już czekała zdumiona siostra Małża.
Śpiewając i kręcąc młynka zimnymi ogniami, pokonywałam kolejne stopnie. Małż podążając tuż za mną, niósł głośnik w jednej, a telefon w drugiej ręce. I doprawdy nie wiem, jak by to wszystko się skończyło, gdybym nagle się nie odwróciła z pretensj@ , z powodu pomylenia słów refrenu przez Małża. Spojrzałam i zastygłam w bezruchu.
W kapturze polarowej bluzy mojego lubego, płonął ogień. I to był moment. Rzuciłam płonące druty na trawę i poczęłam walić rękoma po plecach, by zdusić płomienie. Udało się. Co prawda bluza do wywalenia, ale Małż cały. No, może trochę poobijany.
Gdy emocje siako tako opadły, zaczęła się głęboka retrospekcja, co jak i dlaczego. Na koniec dowiedzieliśmy się, że siostra myślała, iż w tym zaparkowanym i zaparowanym aucie robimy to, co ten, no, na Titanicu... z t@ aktork@... no wiecie.
No to powiem wam, że o mało się nie posikałam ze śmiechu.
No bo raczej wszyscy wiedz@, że po tylu latach w małżeństwie, miast gaszenia ognia namiętności w aucie, musi wystarczyć gaszenie ognia w kapturze.
No takie rzeczy to tylko U Ciebie :-)
OdpowiedzUsuńWspółczuję z powodu śmierci taty, mój zmarł w samą wigilię rok temu, więc wyobrażam sobie twoje odczucia.
Napis Ci chyba niepotrzebny, dasz radę!
No fakt, jakoś tak mam :D
UsuńJotko, przyjmij i moje wyrazy współczucia.
Napis mnie stawia do pionu, jak tylko schylam się w kierunku dołu ;)
Pewnie, że dasz rade . A drżenia mamy wspólne, polowa normalnie myślących drży, ale z tych wstrząsów nic specjalnie nie wynika. A więc tylko spokój może nas uratować. Buziaki
OdpowiedzUsuńLuciu, ten spokój to w obecnych czasach często towar deficytowy.Serdeczności :*
Usuń