No patrzcie państwo, już prawie pół roku minęło. Miniony czas upłynął mi pod znakiem totalnych zaskoczeń. Dajmy na to pierwsze z brzegu.
W Wielki Piątek było tak gorąco, że nie miałam co na siebie włożyć, bo wcześniej z poddasza przytachałam rzeczy wiosenne, a tu taki upał. Na takie dictum, udałam się znów na poddasze z ciuchami "przejściowymi" i zniosłam letnie. Mało tego. W poniedziałek Wielkanocny odkurzyłam leżak. Kupiłam go w ubiegłym sezonie i jakoś nie miałam okazji, by go rozdziewiczyć. Potem wyłożyłam swe blade ciało do słońca, choć od ziemi jeszcze ciągnęło chłodem.
Święta minęły i znów wrócił ziąb. Było tak zimno, że Małż, który ciągle jeszcze budował altanę, wrócił po kwadransie pobytu na dachu budowli i zażądał, bym dała kalesony, których nie mógł na półce namierzyć. A nie mógł, bo wcześniej zostały spakowane przeze mnie i wyniesione, a gdzie?.... NA PODDASZE.
Pewnie jesteście ciekawi, dlaczego tak wynoszę te ciuchy w tą i tamtą stronę, otóż gdy syn z żoną wprowadzał się do domu rodzinnego ( bo jednak stancja kosztuje sporo) to oddałam im swoją garderobę. Ha! Taka byłam wspaniałomyślna. Ale wiecie co? Po dwóch latach dotarło do mnie, że nie warto było. Nie głupi powiedział, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane.
Ale wróćmy do kalesonów.
No i ten mój zziębnięty Małż słuchając mojego wyjaśnienia, że gdzieś tam są spakowane, ale nie wiem, czy ja tak szybko namierzę, stwierdził...
- Powinnaś jednak zostawić jakieś dyżurne kalesony w szafie.
No nie sposób się z nim nie zgodzić, co nie?
Tymczasem kazałam mu włożyć dwie pary spodni dresowych. Wyszedł niepocieszony. Bo jednak kalesony, to kalesony.
No i tu mogłabym zakończyć ów wpis, ale muszę dodać, że .....
- Taaaaaadammmmm!!!
Altana została właśnie tydzień temu zakończona!
Jest to doprawdy Altana przez duże AL. Wymiary....siedem metrów na trzy !
Jestem dumna ze swojego Małża. Doprawdy. Nie wiedziałam, że taki z niego stolarz.
Ale tego, że owa altana stanie kością w gardle mojemu synowi, to w życiu się nie spodziewaliśmy.
Pomińmy to, że nie chciał w ogóle pomagać przy jej budowie, co Małż okupił zmianą koloru włosów na szpakowate, bo przejmował się takim ostentacyjnym " tumiwisizmem". Jednak tym, że na koniec stwierdził...
-Władowaliście w nią tyle kasy i po co? Jak i tak do was nikt nie przychodzi?
przegiął pałę dokumentnie.
Pewnie lepiej było dać jemu te pieniądze.
On by już wiedział, jak je sensownie zagospodarować.