Kolejne urodziny przeleciały mi przed oczami jak sen złoty. Uściski, czekoladki i kwiaty od syna, od synowej śliczny hand made z kotkami ułożonymi z kamyków, na którego wykonanie co prawda naprowadziłam sama, ale doceniam, że się postarała. Życzenia od Reniaczka, życzenia od Małża ( syn przypomniał ojcu ) oraz ponad godzinna rozmowa telefoniczna z odwiecznym adoratorem, zamknęły kolejny rok mego życia. Jak wielki progres przeszłam do tego czasu, wiem tylko ja sama. I bardzo mi się podoba taka zmiana. Oby tak dalej.
Niestety, tuż po urodzinach spierdzieliłam się z drabinki, malując cegiełki w kuchni. Przydzwoniłam głową w blat kuchenny pomimo tego, iż asekurowałam się prawą ręką. Małż był obecny podczas owego wywrotu, dlatego było komu zawieść mnie na SOR. Cztery godziny spędziliśmy czekając na opis rezonansu głowy i prześwietlenie ręki. Ale jak wiadomo, szczęście nigdy mnie nie opuszcza, wróciłam do domu w łusce z gipsu do łokcia, który sama zdjęłam po trzech dniach, dowiedziawszy się, jaka jest kolejka do ortopedy. Pozostały mi samodzielne okłady z oleju rycynowego. Cóż. Wierzę, że pomaga, wszak nie od dziś wiadomo... wiara czyni cuda. Wobec powyższego wieczorem zamieniam się w początkującą mumię. Poza prawym nadgarstkiem owijam bandażem elastycznym stopę lewą... uraz dwuletni, kolano ... uraz kilkuletni, a także haluksa bez urazowego. Tak obandażowana toczę się do alkowy. Czad.
Za to za dnia....
Dajmy na to, przytrafiła mi się bardzo budująca historia na cmentarzu. Sprzątając groby moich bliskich, wraz z Małżem, otrzymałam taki komplement, że do końca dni moich będę go wspominać. Starsza siostra mojej koleżanki z klasy, która przyjechała do niej w odwiedziny ze USA, pomyliła mnie z dwudziestopięcioletnią dziewczyną. Małż podsumował, że pomyłka wynikła ze słabego wzroku owej kobiety. Może i tak było, ale fakt pozostaje faktem. Dopóki nie dopadnie mnie demencja, będę wspominać ową pomyłkę z nostalgią. Noooooo.
A propos demencji...
Rozmowa z Małżem.
-Kotuś, czy brałeś ten zestaw do malowania, który leżał przy drzwiach?
-Nie, nie brałem- odpowiada nie odrywając oczu od telewizora.
- Szlak.... gdzie go wpierdzieliłam pojęcia nie mam. - mruczę pod nosem opuszczając salon.
Pół godziny po przeczesaniu całej chawiry wracam do salonu, po czym tchnięta złym przeczuciem dopytuję.
- Na pewno nie brałeś tej niebieskiej kuwetki z wałeczkami ?
Patrzy na mnie, jakby się dopiero obudził....
-Aaaaaaaa to niebieskie zafoliowane pudełko?
- Tak, właśnie tamto! Przecież rano wspominałam, że kupiłam ten zestaw specjalnie po to, aby skończyć malowanie (które skończyłam tak niespodziewanie)- tłumaczę najspokojniej jak potrafię, choć powieka już mi lata.
- Noooooo... wziąłem, bo miałem pomalować ściankę przy drzwiach. Potem wyniosłem na podwórko i namoczyłem w wiaderku.
Widząc moją minę szybko dodaje.
-Dobra... o co tyle rabanu... już...już idę.... umyję.
Patrzę na niego z niedowierzaniem i osuwam się na fotel, gdyż z bezsilności nogi pode mną się uginają i tchu brakuje.
- No przecież pytałam , czy ją wziąłeś ?. - jęczę w kierunku pustej kanapy, wydobywając resztkę powietrza zgromadzonego w płucach.
Kurtyna.